W 2016 roku muzeum odwiedzili goście ze Szkocji. Przywieźli ze sobą pamiątki i wspomnienia dotyczące ciekawej postaci ze Zduńskiej Woli. Jak to często bywa kolejny raz rodzinne historie ukazały nam jak nasi przodkowie układali sobie życie, dostosowując się do panującej na świecie sytuacji.
Historia Zygmunta Piotrowskiego pokazuje, że zduńskowolanie budowali Niepodległą nie tylko podczas wojen na froncie, ale także podczas okresu międzywojnia, w zupełnie nietypowych jak na miasto tkaczy zawodach.
Zygmunt Piotrowski urodził się we wsi Rozomyśl, obecnej części miasta Zduńska Wola (os. Osmolin) w 1910 roku. Jego rodzice – Zofia z domu Pietrzykowska i Ignacy Piotrowski byli tkaczami.
Był uczniem Gimnazjum i Liceum im. Kazimierza Wielkiego w Zduńskiej Woli. Podczas nauki udzielał się w życiu szkoły m.in. należał do drużyny harcerskiej im. Tadeusza Kościuszki.
W szkole działała także Liga Morska i Rzeczna, która była organizacją społeczną, mającą na celu propagowanie zagadnień morskich wśród uczniów. Czy działalność tej organizacji wpłynęła na wybór życiowy młodego chłopca urodzonego w centrum Polski, w rodzinie tkackiej?
Zygmunt Piotrowski związał bowiem swoje życie z morzem. Wyjechał do Gdyni, gdzie uczęszczał do Akademii Morskiej. Uczelnia ta powstała na początku w Tczewie w 1920 roku. Istniały w niej dwa wydziały – mechaniczny oraz nawigacyjny. W 1930 roku szkołę przeniesiono do Gdyni, zmieniając jej nazwę na Państwowa Szkoła Morska. Szkolnym żaglowcem został Dar Pomorza.
Piotrowski wyszkolił się na radiooficera, czyli osobę odpowiedzialną za łączność radiową. Pierwszym statkiem, na którym pływał był SS Polonia – własność Gdyńsko-Amerykańskich Linii Żeglugowych (dawniej Polskie Transatlantyckie Towarzystwo Okrętowe), które zapoczątkowały linię polskiej floty pasażerskiej. Na statku do Ameryki płynęli przeważanie emigranci.
Jednak większość czasu Zygmunt Piotrowski spędził pracując na MS „Batory”. Ten wyjątkowy statek w pewnym sensie zastąpił przestarzałe liniowce. Statki o profilu emigranckim zamieniono na statki turystyczne.
Legenda „Batorego” zawiera w sobie wiele ciekawych wątków. Po pierwsze był pływającą ambasadą polskiej kultury – pływającym salonem sztuki. Autorką obrazów zawieszonych na pokładzie była m.in. Zofia Stryjeńska, całe wyposażenie pochodziło z polskich fabryk: od zastawy stołowej, obrusów z Zakładów Żyrardowskich, porcelany z Ćmielowa, szkło z huty Zawiercie po sztućce projektowane przez Julię Keilową wykonane w zakładach Józefa Frageta. Wszystko to miało przypominać o „polskiej dążności ku pięknu” i wysokim poziomie polskiej kultury artystycznej.
W dziewiczy rejs transatlantykiem popłynęli polscy artyści i przedstawiciele wolnych zawodów (620 osób). Do Stanów Zjednoczonych statek zabrał również: wędliny, nabiał, cement, gięte meble, blachę. “Batory” dysponował czterema ładowniami o łącznej pojemności prawie sześciu tysięcy metrów sześciennych i garażem na osiemnaście samochodów. W kolejnych rejsach z i do USA, “Batory” przewoził auta, listy, a nawet żubry.
Kolejną częścią historii, która jest niezwykle istotna, były wojenne losy polskiego transatlantyku. Wojna zastała go na morzu. Choć dotarł do Ameryki bezpiecznie, jako statek transportowy, szybko został przemianowany na statek wojenny. “Batory” dorobił się przydomku “Lucky Ship”. Faktycznie przez okres II Wojny Światowej ominęły go większe uszkodzenia i obrażenia. “Batory” transportował żołnierzy i uchodźców, ale brał też udział w dwóch bardzo poważnych i niebezpiecznych misjach. Od 1940 roku jego kapitanem został Zygmunt Deyczakowski, zastępując słynnego Eustazego Borkowskiego.
Słynny statek był częścią konwoju, który wywiózł z Wielkiej Brytanii do Kanady brytyjskie złoto. Udało się uratować też dwie skrzynie z innymi polskimi zabytkami wywiezionymi we wrześniu 1939 roku.
Jego najdłuższy rejs w historii odbył się w związku z misją specjalną. Popłynął bowiem do Australii i Nowej Zelandii przewożąc na swoim pokładzie brytyjskie dzieci. Służba “Batorego” w czarterze zakończyła się 27 kwietnia 1946 roku. Od początku wojny statek spędził 652 dni na morzu. Reszta czasu to postoje i remonty.
W 1945 r. Zygmunt Piotrowski opuścił marynarkę wojenną, ale nie mógł wrócić do Polski. Spędził trochę czasu w Szkocji, gdzie w Edynburgu poznał swoją przyszłą żonę, Anne.
W 1948 roku zdecydował się przenieść do Buenos Aires w Argentynie, być może dlatego, że mieszkał tam jego kuzyn Jan Pietrzykowski. Jan był księdzem i pochodził ze Zduńskiej Woli.
Wkrótce Anne dołączyła do niego w Buenos Aires i pobrali się. Urodził się ich syn Marco.
Zygmunt wraz z kilkoma innymi mężczyznami z Polski założył firmę produkującą tworzywa sztuczne w Buenos Aires, która wciąż była całkiem nowa, ale niestety wszystko poszło zgodnie z planem. Zygmunt zmarł na atak serca w 1951 roku, 41 lat. Mimo, że zmarł w Buenos Aires, jego nazwisko widnieje na nagrobku rodzinnym na cmentarzu w Zduńskiej Woli, gdzie pochowani są jego rodzice.
Jednak powojenne losy Zygmunta Piotrowskiego to już historia na odrębny artykuł.
Wszystkie informacje i fotografie pochodzą od Pana Marco Piotrowskiego i są udostępnione za jego zgodą. Kopie cyfrowe należą do Muzeum Historii Miasta zduńska Wola.
Bibliografia:
Bożena Aksamit “Batory: gwiazdy, skandale i miłość na transatlantyku”
Tekst: Gabriela Górska
_________________________________________________
„Niepodległa w zasięgu – Zduńska Wola” to cykl krótkich informacji dotyczących historii Zduńskiej Woli i losów jej mieszkańców w dobie odzyskiwania przez Polskę niepodległości.